Miał być wróbelek... a konkretnie mazurek...

...ale nie ma, uciekł na widok aparatu, a może na mój widok...? :)

Mały jeszcze, drobiazg taki, najwyraźniej dopiero co wydostał się z gniazda i siedział wielce zdezorientowany na moim  parapecie. Przez szybę pozwolił się oglądać, jak najbardziej, mimo, że jego rodzic na pobliskiej akacji darł się wniebogłosy, że ma uciekać i to natychmiast, bo na pewno go pożrę... nosz... czy ja wyglądam na kota? Ale maluch jakoś nie mógł się zdecydować na lot.
Złapałam aparat i chciałam mu tylko kilka fotek... naprawdę kilka, bo już coś dawno żadnego zwierzaczka nie udało mi się "upolować". Wyszłam w mokrą trawę w kapciach, podeszłam nie za blisko - tak mi się wydawało... Ptaszkowi wydawało się inaczej :) Nagle nabrał ochoty na latanie i fruuu... Niezgrabnie, bo prawie rozbił się o ścianę garażu, widać lądowanie jest trudnym manewrem, ale dał radę :)
W sumie... mogę sobie chyba przypisać jakieś zasługi w tej ekspresowej nauce latania? :)
Tylko zdjęcia nie mam :(

No dobrze, ale skoro jesteśmy w ornitologicznym klimacie, pokażę podkładki, które były spóźnionym prezentem na Wojciecha. Spóźnionym o miesiąc, ale z przyczyn organizacyjnych, a nie mojego nieróbstwa wyjątkowo :)










Komentarze

  1. Kolorowo i to bardzo Ci wyszło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham ptaszki i ptaki i wszystko co lata , ćwierka a nawet krzyczy jak mój bażant poranny za płotem...ale Twoje ptaszki..są cudne ! Też je kocham :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz